*Następnego dnia*
Ze snu wy budziły
mnie czyjeś głosy.
- Proszę być
dobrej myśli.- odezwał się jakiś mężczyzna. Nie znałam tego głosu. Powoli
uchyliłam powieki, a następnie otworzyłam je do końca. Przy końcu mojego łóżka
stał doktor. Bacznie mi się przyglądał.- Witamy w świecie żywych.- lekko się
uśmiechnął. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam to spojrzałam w bok by sprawdzić czy
Louis nadal tu jest. Był. Trzymał w swoich rękach moją dłoń. Spojrzałam na jego
twarz. Czyżby płakał? Nie to niemożliwe. Miał zaczerwione oczy, a na policzkach
mokre ścieżki zostawione przez… łzy?
- Jak się pani
czuje?- spytał doktor. Z powrotem spojrzałam w jego stronę.
- Jakby mnie
przejechało auto.- wyjaśniłam cicho. Tylko na tyle było mnie stać. Mężczyzna
lekko się uśmiechnął.
- Kiedy się pani
obudziła?
- Wczoraj w nocy,
ale zaraz po tym z powrotem zasnęłam. Byłam zmęczona bólem.- mężczyzna pokiwał
głową na znak że rozumie. Zadał mi jeszcze kilka pytań, a następnie wyszedł.
Zostałam sama z Louisem. Spojrzałam na niego. Przez chwile nie odezwaliśmy się
do siebie.
- Dlaczego tu
jesteś?- spytałam. Chłopak zastanawiał się nad swoją odpowiedzią.
- Jak
dowiedziałem się że jesteś w szpitalu to od razu tu przyjechałem.
- Nie
odpowiedziałeś na moje pytanie.- chłopak spojrzał na moją dłoń.
- Tak trudno
zrozumieć, że…- zatrzymał się i podniósł wzrok z powrotem na mnie.- …że nadal
cię kocham. Mimo tego co zrobiłaś, nadal coś do ciebie czuje.
- Co zrobiłam?-
dopytywałam. Louis ciężko westchnął. Nie odpowiedział od razu.
- To dziecko…-
zrobił pauzę, jakby nie potrafił wypowiedzieć następnych słów.- nie było
moje.-w jego oczach pojawiły się łzy.- Ono było tego idioty. Cieszyłem się jak
głupi że będę ojcem, a tak naprawdę nigdy bym nie był.
- Co ty
wygadujesz?!- podniosłam głos.- To było twoje dziecko. O kim ty mówisz?- nie
rozumiałam.
- O Diegu.
- Jak mogłeś
uwierzyć w takie brednie? Nigdy w życiu nie poszłam z nim do łóżka. Oszalałeś
już do końca?
- Nie uwierzyłbym
w to gdybyś mnie w ten sam dzień nie okłamała. Nie chciałem ci tego wypominać.
Ufałem ci. Po za tym chodziło o dziecko. Tak cholernie chciałem tego dziecka.
- Nadal mu
wierzysz?- wzruszył ramionami.- Mogłeś ze mną chociaż porozmawiać. Czułam się
okropnie wysłuchując tych wszystkich obelg.- oboje ucichliśmy.- Ile dni jestem
już w szpitalu?- to pytanie nurtowało mnie od samego początku.
- To jest trzeci
dzień.- wyjaśnił.- Spałaś dwa dni. Co do cholery w ogóle się stało?
- Weszłam na
ulicę i potrąciło mnie auto.- wyjaśniłam spokojnym głosem.
- Chciałaś się zabić?!-
podniósł głos.
- Chyba powoli
stawałam się wariatką. Po naszym rozstaniu coś dziwnego zaczęło się ze mną
dziać. Czułam się jak wariatka. Nie wiem co by ze mną było gdyby nie Liam i
Harry. Jane się na mnie obraziła i nie wiedziała co się ze mną dzieje.-
wyjaśniłam mu.
- Przepraszam. To
wszystko przeze mnie.
- Gdyby nie Harry
nie wiem czy byłabym nadal żywa.- Podniosłam rękę na której pozostały ślady po
moim spotkaniu z tym idiotą. Louis przyjrzał się mojemu nadgarstkowi, po czym
pocałował filetowe ślady. Zrobił to tak delikatnie, że prawie nic nie poczułam.
- Przepraszam, że
mnie nie było.- wyszeptał łamliwym głosem.
- Już dawno ci
wybaczyłam.- wpatrywałam się w jego błękitne oczy. Jak cholernie mi ich
brakowało.- Mógłbyś się dla mnie uśmiechnąć.- poprosiłam.
- Pod warunkiem
że zrobisz to samo.- ciężko westchnęłam.
- Nie mam siły.
Wszystko mnie boli, a ty każesz mi się uśmiechać. Na dodatek szantażując.-
mimowolnie się uśmiechnął. Nie był to uśmiech jaki oczekiwałam, ale jak na
razie mi wystarczał. Loui chwycił moją rękę i ścisnął. W tym samym czasie ktoś
zapukał do drzwi. Następnie otworzyły się i zobaczyłam Jane i Jera. Dziewczyna
na mój widok wpadła w złość? Nie powinna się raczej cieszyć?
- Mogłaś się zabić!-
próbowała mówić cicho, ale średnio jej to wychodziło.-Czy ty w ogóle myślałaś nad
konsekwencjami? Spójrz na swoje obrażenia.
- Myślisz że specjalnie
weszłam pod samochód?- mówiłam spokojnym głosem. Jeremy szturchnął Jane. Ona tylko
spojrzała na niego wściekłym wzrokiem.
- Odpuść ona ledwo
mówi. Dopiero co się wy obudziła.- upomniał ją Jeremy. Dziewczyna go posłuchała.
- Jak się w ogóle
czujesz?- spytała.
- Ledwo się ruszam.-
westchnęłam.
- Mama przyjedzie
dopiero jutro.- powiadomił mnie brat. Pokiwałam głową.
- Chce już wracać
do domu.- pożaliłam się.
- No niestety będziesz
musiała jeszcze tu zostać.
- Co w ogóle ze mną
jest?
- Masz złamaną nogę
i jesteś nieźle potłuczona.- Jane i Louis nie przeszkadzali nam w rozmowie.
- To dlatego jest
taka ciężka.- lekko się uśmiechnęłam, tylko Jeremy się z tego zaśmiał. Spojrzałam
na Louisa.- Idź do domu. Prześpij się. Spanie na drewnianym krześle chyba ci nie
służy.- Loui wstał z krzesła i puścił moją rękę.
- Przyjdę do ciebie
jutro.- powiadomił mnie po czym pożegnał się i poszedł.
- On tu siedzi już
od kilku dni. Robił sobie chyba minimalne przerwy na jedzenie.- podsumował Jeremy.
W głębi ducha uśmiechnęłam się.
- Bo ją kocha. To
widać na pierwszy rzut oka. Sposób w jaki na nią patrzy jest niezwykły. Jak do niego
zadzwoniłam i powiedziałam że Holly jest w szpitalu to usłyszałam cisze w telefonie.
Potem już tylko pytał co z nią i w którym szpitalu leży. Przejął się.- on mnie nadal
kocha. Sama nie wiem na czym stoję, ale chyba i Louis tego nie wie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~